Co było pierwsze w pana życiu: tenis stołowy czy żużel?
Tenis stołowy. Gdy miałem pięć lat tata kupił stół, postawił go w garażu i co weekend zjeżdżała się cała rodzinna, by rozgrywać różne turnieje. A kiedy byłem pierwszy raz na żużlu? Dokładnej daty nie podam. Na pewno zabrał mnie na speedway tata i pamiętam, że jeździł wówczas m.in. Bolesław Proch.
To był pierwszy pana idol?
Tak. Potem byli Ryszard Dołomisiewicz, Tomasz Gollob, Piotr Protasiewicz, a z zagranicznych żużlowców głównie Henka Gustafsson i Andy Smith. Te czasy zapamiętałem najbardziej, było najwięcej sukcesów. Pamiętam, jak kupowałem dostęp do różnych telewizji, byle tylko móc oglądać turnieje Grand Prix i występy Tomasza Golloba. Hasło „Mistrz jest jeden” to nie tylko puste słowa. To fakt. Za Tomkiem jeździłem nawet wtedy, gdy nie występował w Polonii Bydgoszcz. W kwietnia 2017 roku, gdy Tomek miał fatalny w skutkach wypadek na torze motocrossowym w Chełmnie, planowałem z Jackiem Gollobem wizytę na stadionie w Grudziądzu. Niestety…
Nie chciał pan zostać żużlowcem?
Nie. To zawsze był dla mnie zbyt ryzykowny sport. Ścigałem się na rowerach, startowałem w Czarze 2 Kółek, ale nigdy nie planowałem kariery żużlowca. Zresztą do motocykli nigdy mnie jakoś specjalnie nie ciągnęło.
Tomasz Gollob objął funkcję dyrektora sportowego Polonii, pomoc zadeklarował Zbigniew Boniek. Czy obecność tych dwóch postaci ułatwiła panu podjęcie decyzji o sponsorowaniu bydgoskiego żużla?
Na pewno. Moje rozmowy z Jerzym Kanclerzem [właściciel ŻKS Polonia, w styczniu odkupił udziały od Władysława Golloba - red.] rozpoczęły się w momencie, gdy wiedziałem, że obaj panowie zaangażują się w bydgoski żużel. Teraz nastał dobry czas dla speedwaya nad Brdą. W Polonii są osoby, którym nie zależy na zaszczytach i pieniądzach, ale przede wszystkim na poprawie sytuacji klubu. Oprócz Tomka Golloba, Zbyszka Bońka, Jurka Kanclerza są też ludzie, którzy działają od kilku lat. Wymienię chociażby Łukasza Chojnackiego, Adama Lyczmańskiego czy Marcina Stawluka. Próbujemy to odbudować od przedostatniego miejsca w II lidze i zobaczymy, co z tego wyjdzie w przyszłości. Jestem jednak optymistą.
Pana firma została sponsorem tytularnym Polonii. Czy Zbigniew Leszczyński znajdzie się także we władzach żużlowej spółki?
Nie. Jurek Kanclerz jest prezesem, on dzieli i rządzi. Oczywiście zawsze może zapytać mnie o zdanie i chętnie podpowiem. Od kilku lat prowadzę firmę Zooleszcz, doprowadziłem bydgoski tenis stołowy z trzeciej ligi do Pucharu Polski i brązowego medalu mistrzostw kraju, szefuję LOTTO Superlidze, pełnie też funkcje wiceprezesa Polskiego Związku Tenisa Stołowego oraz KS Gwiazda Bydgoszcz. Jakieś doświadczenie więc posiadam.
Nie jest pan postacią anonimową w bydgoskim sporcie, ale od 31 stycznia 2019 roku, gdy odbyła się konferencja prasowa na obiekcie Polonii, Zbigniew Leszczyński stał się niemal celebrytą…
Faktycznie, telefonów było bardzo dużo [śmiech]. Tamta konferencja prasowa pokazała siłę rażenia żużla w Bydgoszczy. Było chyba dwadzieścia kamer, wiele stacji telewizyjnych, wielu dziennikarzy. Spowodowało to przede wszystkim przybycie Tomka Golloba i Zbyszka Bońka; każdy chciał się dowiedzieć, jakie role będą pełnić w Polonii. Nie ukrywam, że moja firma miała swoje 5 minut. To z pewnością większy PR dla Zooleszcza niż w przypadku tenisa stołowego. Wiadomo, że żużel - obok piłki nożnej - w Polsce jest potęgą.
W 2015 roku, gdy ratusz sprzedawał większościowy pakiet udziałów w ŻKS Polonia SA, pan był chętny do jego zakupu. Dlaczego wówczas pan zrezygnował?
Były takie rozmowy, ale one trwały do momentu, gdy dowiedziałem się, że zainteresowany jest Władysław Gollob. Uznałem wówczas, że skoro kandyduje osoba, która tak wiele lat związana jest z żużlem i ma wielką wiedzę o tym sporcie, należy się wycofać. Teraz, skoro mam obok siebie Tomasza Golloba, uznałem, że warto się zaangażować.
Polonia i Gwiazda, a więc kluby, które pan wspiera, za rok będą obchodzić 100-lecie istnienia. Niewiele osób wie, że firma Zooleszcz jest od nich starsza…
Kiedyś przeglądaliśmy papiery i okazało się, że najstarszy dokumet o działalności mojej firmy pochodzi sprzed 115 lat. Pradziadek i dziadek robili głównie akcesoria dla koni i zaprzęgów. Mój ojciec dodał akcesoria dla psów, na tym obecnie się skupiamy. Robimy obroże, kagańce, smycze. Sprzedajemy do ponad 20 krajów na świecie.
Fajnie, że jedna z najstarszych bydgoskich firm wspiera najstarsze kluby sportowe nad Brdą. To dobry PR dla miasta. Będziemy robili wszystko, by marki Polonia i Zooleszcz się „niosły”. Byłoby dobrze, gdyby doszedł do tego wynik sportowy, ale ja na to wpływu wielkiego nie mam. Mogę jedynie porozmawiać z zawodnikami i ich zmobilizować. Pamiętam, jak w drodze do Zielonej Góry powtarzałem Arturowi Białkowi, że może pokonać Lucjana Błaszczyka. Poskutkowało; Artur rozegrał kapitalny mecz. Myślę, że młodych żużlowców też będę potrafił zmobilizować do jak najlepszej walki.
Bolączką Polonii w ostatnich latach była frekwencja...
Aby ściągnąć kibiców na stadion, trzeba wygrywać. Awans do play-off jest możliwy. Uważam, że przy dobrej atmosferze i dobrej współpracy z mediami, na mecz półfinałowy jest w stanie przyjść na stadion kilka tysięcy widzów. Październikowy turniej „Asy dla Tomasza Golloba” pokazał, że bydgoszczanie chcą oglądać speedway. Wiem, że Jurek Kanclerz ma wiele pomysłów na pozyskanie fanów, na współpracę z dziennikarzami. Klub ma być otwarty.
Czy nadal będzie pan wspierał tenis stołowy?
Tenis stołowy sponsoruję od dziewięciu lat. Mówiąc nieskromnie, to ja dałem Bydgoszczy superligę, bo wsparcie, które w I lidze otrzymywałem z miasta było bardzo małe i wynosiło zaledwie 7 tysięcy złotych. Zaczynałem od trzeciej ligi, by po pięciu latach zdobyć Puchar Polski i brąz mistrzostw kraju. Fajnie, gdyby udało się to osiągnąć także w żużlu.
Wracając zaś do pytania, na tę chwilę wspieram dwa kluby, ale nie ma żadnego zagrożenia dla tenisa stołowego.