W 1952 roku wróciłem z wojska. Jeździłem w sanitarce i w końcu w ten sposób trafiłem na żużel. Kontuzji było dużo. Zawoziliśmy zawodników na ul. Markwarta, do szpitala wojskowego. Klub był gwardyjski i miał umowę właśnie z tym szpitalem, bo wielu zawodników było w milicji lub w wojsku. Jeszcze pracując w sanitarce chodziłem na treningi. Byłem blisko drużyny i to się w klubie spodobało. Widziano, że radzę sobie z zawodnikami, że umiem z nimi rozmawiać. Już po kilku latach zostałem więc w Polonii kierownikiem parku maszyn. Nie ma ani zawodnika, ani nikogo innego, kto byłby w klubie przez 50 lat, tak jak ja – wspomina.
W 1955 roku, czyli złotym roku dla ówczesnej Gwardii Bydgoszcz Pan Franciszek nie pracował jeszcze w klubie,. Był za to obecny na stadionie jako sanitariusz. To złoto dało wielką radość. Były nagrody, każdy dostał po 200-300 złotych. Zawodnicy byli na etatach w komendzie lub na kolei. Normalnie za punkt było 50 złotych. Dziś każdy żużlowiec by to wyśmiał.
16 lat później w Lesznie, bydgoszczanie w połowie zawodów zapewnili sobie kolejny mistrzowski tytuł. Atmosfera była gorąca. Pojechaliśmy na ważny mecz o złoto do Leszna, a więc do kolebki żużla. Kierownikiem naszej drużyny był pułkownik Baran. Po dziesięciu biegach prowadziliśmy na tyle wysoko, że mecz był już wygrany. Do dwóch kolejnych wyścigów wyjechaliśmy tylko my. Leszno swoich już nie wystawiło. Za garażami widzieliśmy tymczasem konie i wieńce. Wszystko było przygotowane na świętowanie Unii, która miała zdobyć mistrzostwo Polski. Po meczu przyjechała po nas milicja i eskortowała aż do Poznania. Rzucano w nas kamieniami, czym się dało. Stadion był pełny i wszyscy się wściekli, że już po dziesięciu wyścigach było wiadomo, że wszystko im zabraliśmy. Bryczki oczywiście nie dostaliśmy. Wszystkie konie zaraz zabrano.
Pan Franciszek pamięta jeszcze inne sytuacje. Raz wracaliśmy z Łodzi z jakichś eliminacji z Koskiem i z Kasą. Podjechaliśmy w Solcu Kujawskim do restauracji „Parkowa”. Kosek wygrał tamte zawody, ale Kasa powtarzał, że mu udowodni, że to on powinien zwyciężyć. Ściągnęli więc motocykle z przyczepki z mojego auta i zaczęli się ścigać po parku tak długo, aż skończył się metanol. Jazda autem z przyczepką była zresztą standardem, bo zawodnicy nie mieli nic. Jako pierwszy swój samochód miał Edward Kupczyński - była to ta sama sanitarka, którą wcześniej jeździłem. Początkowo na mecze jeździło się jednak najczęściej pociągiem. Zdarzało się, że żużlowiec na dworcu odpalał motocykl i jeździł po peronie.
Kierownik parku maszyn. O co musiała zadbać osoba pełniąca to stanowisko? Zawodnik musiał się zameldować kierownikowi parku maszyn na dwie godziny przed meczem. Kierownik parku maszyn musiał następnie dopilnować, czy żużlowiec ma pokrowce na kaski. Brało się chłopca, który jeszcze nie miał licencji, ale już się uczył w klubie, i dawało mu się pokrowce, żeby je rozdał dalej zawodnikom. Trzeba było również wyprowadzić żużlowców na tor i po sygnale od sędziego puścić pod taśmę. Pilnowało się również sanitarki, toalety, umywalki. Założenie było takie, że jest to człowiek, który jest niezależny od klubu. Owszem, może być na co dzień związany z klubem, ale w trakcie meczu ma być dla jednych i drugich.
Polonia Bydgoszcz podzieliła los wielu innych klubów, które popadły w problemy finansowe. W Bydgoszczy jednak powoli wszystko wraca do normy. Co zdaniem pana Franciszka jest przyczyną długów? Kluby bankrutują, bo kupuje się zawodników z zewnątrz. Nie ma narybku. Współpraca ze szkółką miniżużlową musi być bliska. Rodziców nie stać na żużel. Dziś na start trzeba mieć 20 tysięcy, bo inaczej się nawet nie zacznie. Adepta trzeba ubrać, kupić mu kask, motocykl. Kiedyś było inaczej. Zawodnicy byli z biednych rodzin. Nie mieli niczego, ale dostawali sprzęt i stopniowo wyrastali z nich żużlowcy. Tymczasem dziś w sąsiednim Toruniu nie ma żadnego seniora-wychowanka. Jeśli dalej będą prowadzić taką politykę kadrową, kiedyś zbankrutują, tak jak Polonia. Nie wiem, kto ma tam takie pomysły. Dziś zagraniczny zawodnik bierze duże pieniądze, startuje przez dwie godziny, a chwilę po meczu już go nie ma w mieście. Nie ma swoich żużlowców, na których przyszłaby cała rodzina. Kibice chcą mieć z zawodnikiem kontakt, móc z nim porozmawiać. W Lesznie jest polska drużyna, z wychowankami. Przychodzi tłum kibiców, są sukcesy. Jeśli Tomek Gollob sprawi, że u nas też powstanie taka drużyna, odbuduje się cały bydgoski żużel