Chyba mam szczęście, bo ponoć jest pan nieuchwytny. Czy to prawda, że jeszcze niedawno, gdy trzeba było rozstrzygać w sprawach sportowej spółki, nie można było się z panem skontaktować?
Jak widać, kto chce, to znajdzie ze mną kontakt, nie ma z tym problemu. Wciąż jestem w Stanach Zjednoczonych i z tego miejsca chciałbym podziękować prezesowi Falubazu Adamowi Golińskiemu za podpowiedź, że w USA można kupić karty telefoniczne. Bo do tej pory byłem przekonany, że są tu tylko telefony na korbkę, a wiadomości wysyła się gołębiami pocztowymi.
A tak na poważnie, dlaczego Pan unikał spotkań w tak ważnych dla klubu sprawach? Przecież decyzji o tym, czy wpuścić miasto do spółki nie podejmuje się na co dzień.
Kontakt ze mną był i jest cały czas. Jestem pod telefonem i kto chce może się do mnie dodzwonić. Nie było jednak potrzeby, bym brał udział w posiedzeniach akcjonariuszy, ponieważ naszą spółkę reprezentował mój brat, zasiadający w radzie nadzorczej ZKŻ SSA. Brat może podejmować decyzje. Nie zauważyłem zresztą, żeby ktoś z klubu szukał na siłę kontaktu ze mną. Nie było zresztą potrzeby, ponieważ dyskusja toczyła się w ramach rady nadzorczej, a ja w niej nie zasiadam.
Dlaczego pan i inny były prezes klubu Zdzisław Tymczyszyn blokowaliście wejście miasta do spółki?
Nie było żadnej blokady, już na pierwszym spotkaniu byliśmy zgodni, by miasto weszło do spółki ZKŻ SSA. Mieliśmy jednak w tej kwestii różne zdania. Należało zatem dopracować szczegóły, bo to poważna sprawa, zarówno dla udziałowców, jak i miasta. Każdy ze współwłaścicieli ma prawo do podejmowania decyzji i nikt nie może wpływać na to, jakie decyzje podejmuje np. pan Stanisław Bieńkowski [właściciel firmy Stelmet i współwłaściciel klubu – red.], czy pozostali udziałowcy. A już na pewno nie można tego robić poprzez medialne naciski.
Pije pan w stronę nowego prezesa Falubazu, który w mediach ostro krytykował wasz opór.
Bo zmiana akcjonariatu i sprzedaż akcji to jest sprawa właścicieli każdej spółki, a nie jej zarządu, który powoływany jest przecież przez współwłaścicieli. Dlatego temat zarządzania akcjami leżał w moich kompetencjach oraz panów Stanisława Bieńkowskiego i Zdzisława Tymczyszyna, a nie prezesa klubu. To są normalne zasady negocjacyjne. Miasto deklarowało, że chce 24,7 procent udziałów. My natomiast godziliśmy się na 24 procenty. Mój brat i pełnomocnik pana Tymczyszyna tak głosowali, natomiast strona przeciwna nie wyraziła zgody.
Ale koniec końców, to wy ustąpiliście.
Po pewnym czasie, kiedy wiadomo było, że nie dogadamy się, padła propozycja, żeby jedna, albo druga strona odkupiła od siebie akcje. I tak też się stało. Pan Bieńkowski zadeklarował, że odkupi od nas akcje po połowie, natomiast z racji tego, że mnie nie ma w kraju, swoje akcje sprzedał pan Tymczyszyn. Później podzielimy się moim pakietem i obaj zostaniemy przy niewielkich udziałach. Tak jesteśmy dogadani. Sprawa jest jasna, z panem Bieńkowskim doszliśmy do porozumienia jak normalni ludzie. Miasto będzie udziałowcem, i bardzo dobrze. Cztery lata temu, gdy klub był w trudnej sytuacji byłem u prezydenta Janusza Kubickiego i namawiałem go do wejścia w akcjonariat klubu. Przeciwnikiem nigdy nie byłem. Mój brat, czy Zdzisław Tymczyszyn też nie. Dla nas wszystkich to wygodna sytuacja, dlatego, że miasto będąc udziałowcem, w razie problemów jest w stanie szybciej pomóc niż ktoś z zewnątrz.
A to prawda, że pan i prezes Tymczyszyn zostawiliście po sobie długi w klubie?
Po prawie trzech latach, w których prezesem klubu był Zdzisław Tymczyszyn, dopłaciliśmy wszyscy solidarnie niewielką kwotę. Dlatego w połowie ubiegłego roku, kiedy zmienił się zarząd Falubazu, klub był w zasadzie bez długów. A zarzut, że teraz nie chcemy włożyć w klub pieniędzy był zupełnie nie na miejscu. Skoro nowy prezes zrobił zakupy w postaci topowych zawodników, to chyba powinien też znaleźć finansowanie. Deklarował z resztą, że je ma. Bo zrobienie zakupów i przyjście do właścicieli klubu po pieniądze, to nie jest rozwiązanie.
Ale przecież właściciele klubu postawili przed nowym prezesem jakieś zadania, stąd pewnie te zakupy.
Przed zarządem, jak wcześniej przed każdym, postawiono zadanie przede wszystkim zbudowania dobrego składu i zabezpieczenia pod to budżetu. Na każde zobowiązania trzeba mieć pokrycie. Bilety, sponsorzy, reklama, telewizja, itd., to wszystko OK. Ale, czy rozwiązaniem na zdobycie pieniędzy powinna być sprzedaż akcji klubu? Przecież w przypadku przeznaczenia kapitału na spłatę należności wchodzimy na krótką drogę do bankructwa każdej firmy. A do tej pory nie zauważyłem w klubie żadnego nowego sponsora, w tym sponsora strategicznego, czy tytularnego, którego klub w swojej historii miał niemal zawsze. I to na duże kwoty.
Stanisław Bieńkowski zainwestował jednak w ostatnim czasie w klub ponad milion złotych.
Nie zainwestował, tylko pożyczył, a to jest duża różnica. To są pożyczki do spłacenia, a nie darowizny na rzecz klubu. Dlatego nie na miejscu jest zarzut, że ktoś daje pieniądze, a inni współudziałowcy nie chcą. Nikt nie może liczyć na to, że każdy z właścicieli jest w stanie postąpić tak samo i dopłacać w nieskończoność do kapitału. Pan Bieńkowski zdecydował się na wykup kolejnych akcji i teraz ciężar odpowiedzialności i decyzyjność są po jego stronie, bo jest większościowym udziałowcem. Jest człowiekiem związanym ze sportem od wielu lat. Żadna firma tak, jak Stelmet, do tej pory w takim wymiarze nie pomagała sportowi w Zielonej Górze. Mi też udało się kiedyś namówić pana Bieńkowskiego, by przez trzy lata był sponsorem tytularnym. Stoją za nim duże pieniądze, to wielka firma notowana na giełdzie, więc jeśli będzie trzeba dofinansować klub, to szybciej on znajdzie środki u siebie, bo moje finanse są jednak ograniczone.
A nie było może tak, że planował pan jeszcze w jakiś sposób wrócić do zarządzania klubem?
Definitywnie rozstałem się z tym, kiedy pięć lat temu zorganizowałem swój pożegnalny benefis. Wielokrotnie powtarzałem, że pod tym względem moja rola w Falubazie dawno się skończyła. I nie zamierzałem wracać ani teraz, ani później. Natomiast klub zawsze będzie mi bliski i jeśli tylko będę mógł, to pomogę. I w nowej rzeczywistości na nikogo się nie obrażam, jak będzie trzeba to chętnie przyjdę z pomocą. Jestem z klubem, bo zostawiłem w nim sporo lat swojego życia, we współpracy z wieloma ludźmi udało mi się stworzyć niesamowitą markę. Wielokrotnie mówiłem, że Falubaz to moje „dziecko”, ale tak samo może powiedzieć każdy kibic, bo całe pokolenia wychowały się na Falubazie. Dlatego mówienie, że klub traktuję jak swoją własność jest mocnym nadużyciem. To jest taka sama własność moja, jak każdego kibica, czy mieszkańca Zielonej Góry. Oczywiście faktem jest, że kiedy startowaliśmy, to klub był na dnie. Udało się stworzyć wspaniałą markę, przyciągnąć tłumy na trybuny, pociągnąć rzesze kibiców na mecze wyjazdowe, zainteresować klubem wiele znanych osób, które też dały nam dużego kopa marketingowego. Zdobyliśmy pięć medali, w tym trzy złote. Ale zawsze powtarzam, że w pojedynkę nigdy bym tego nie osiągnął. Klub tworzyli i nadal tworzą fajni ludzie oraz kibice, sponsorzy i miasto. Wspólnie osiągnęliśmy sukces.
Nie żal panu w takim razie odsuwać się na tzw. boczny tor?
Na bocznym torze jestem już od pięciu lat, ale ciągłe medialne powroty do mojej osoby powodują, że postrzega się mnie wciąż jako aktywnego działacza. Dziś trochę inaczej patrzę na swoje życie, które przewartościowałem po śmierci ojca. Nie jestem już młody, dlatego więcej swojego czasu zamierzam poświęcać sobie, bliskim i znajomym. Falubazem zarządzają teraz nowi ludzie, trzeba im kibicować. Ja z tego tytułu jestem zadowolony, do nikogo nie żywię urazy, na nikogo nie zamierzam się gniewać. Dla mnie to też jest sytuacja komfortowa, bo ciężar odpowiedzialności przesunie się w zupełnie inną stronę. A nasze udziały z panem Tymczyszynem być może będą głosem doradczym, jeśli ktoś będzie sobie tego życzył. Może jakąś inną pomocą, którą kolejny raz deklaruję. Chcę podkreślić, że nie zamierzam nigdy stawać przeciwko klubowi, czy ludziom nim zarządzającym. Za dużo energii i lat poświęciłem na to, by ze swoimi współpracownikami zbudować świetną markę, jaką jest dziś Falubaz. Być może świeża krew, nowe spojrzenie, pomysły, nowy sposób zarządzania, są potrzebne. Ja tego nie neguję. Mnie w klubie nie ma od dawna, nie biorę udziału w zebraniach ekstraligi, na meczach wyjazdowych już w zasadzie nie bywam. Dlatego to, co się stało jest dla mnie dobrym rozwiązaniem. A co dalej z Falubazem? Uważam, że nie będzie źle.