Kiedy ostatnio mieliśmy okazję rozmawiać, zadzwoniłem do pana jako do byłego świetnego zawodnika i eksperta, a dziś dzwonię do pana jako menadżera drugoligowej Polonii Piła. Jak doszło do tego, że wylądował pan w Pile?
Ryszard Dołomisiewicz, menadżer Polonii Piła:- Po tym wstępie to prawie uniosłem się nad krzesłem (śmiech). Dlaczego Piła? To sprawa prosta. Od dłuższego już czasu i w różnych momentach środowisko pilskie było związane sponsorsko z bydgoskim sportem, więc miałem tu całkowicie naturalny kontakt. Wiele spraw poruszaliśmy, o wielu dyskutowaliśmy, aż obecny zarząd klubu zwrócił się do mnie. Ale nie będę ukrywał, że to przypadek sprawił, że mogłem się na to zdecydować akurat w tym momencie: trochę wcześniej nie byłoby to możliwe, nieco później podejrzewam, że także nie udałoby się tego załatwić.
Timing zatem idealny. To zawsze dobrze, kiedy żużel w danym ośrodku wraca na mapę – w zasłużonej dla dyscypliny Pile udało się to po dwóch latach nieobecności…
– I muszę panu powiedzieć, że to naprawdę nie jest łatwe. Chylę czoła przed działaczami klubu, że się na to zdecydowali. Inaczej jest, gdy bazuje się na ośrodku, który działa, funkcjonuje i jest niejako tylko do uaktualnienia przed kolejnym sezonem startów. W Pile trzeba wszystkie ścieżki przechodzić na nowo, do tego zmagając się z całą procedurą administracyjną, która wymaga sporo wiedzy i przekłada się na bliżej nieokreślony czas realizacji. To może brzmi enigmatycznie, ale chodzi głównie o procedury związane z korzystaniem z miejskich środków. Nie mamy na to wpływu, a wszystkie rzeczy muszą zostać dotrzymane w szybko uciekającym czasie.
Ale nie ma zagrożenia, że Polonia ostatecznie nie wystartuje w lidze?
– Mamy przygotowane rezerwowe plany organizacyjne, które są w pełni uzgodnione z władzami GKSŻ-u i PZM-u w przypadku opóźnień administracyjnych. Różnie możne oceniać pracę GKSŻ czy PZM, ale muszę przyznać, że są tam ludzie dostępni dla nas przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Otrzymujemy bardzo fajną, kompleksową pomoc od tych dwóch podmiotów nadzorujących, które służą nam także praktyczną radą i wsparciem w rozwiązaniu nie do końca dających się przewidzieć zdarzeń. Proszę mi wierzyć, że gdyby wskazał pan konkretne zagadnienie do rozwiązania to nie ma możliwości, że ktoś w GKSŻ czy PZM nie odbierze telefonu.
Przechodząc do spraw czysto sportowych, trzeba przyznać, że Polonia zmontowała całkiem ciekawy skład z m.in. takimi zawodnikami jak Tomas H. Jonasson, Artur Mroczka, czy Marcin Jędrzejewski. Jaki jest cel pana zespołu w rozgrywkach 2. ligi?
– 2. liga w tym roku jest tak skonfigurowana, że to, co obserwowaliśmy dotychczas to jest już absolutna przeszłość. W tej chwili, dzięki promowaniu rozgrywek drugoligowych, ujawniła się potrzeba pozyskania dobrych zawodników. W Polonii udało się to naprawdę nie najgorzej, mimo, że średnie biegopunktowe żużlowców za poprzednie lata są może niezbyt imponujące. Ale to w wielu przypadkach wynikało z tego, na jakich pozycjach startowali, w jakiej byli dyspozycji itp. Po wstępnym rozeznaniu wiem, że aktualny zespół Polonii Piła tworzą ludzie, którzy nie traktują jazd po amatorsku i chcą w dalszym ciągu podnosić swój poziom sportowy, co w konsekwencji może nam dać fajny efekt. I nawet jeśli nie będziemy mieli jakiejś wybitnej indywidualności, którą wykreujemy, to jako zespół powinniśmy być raczej mocni na tle pozostałych rywali.
A jak w tej chwili wyglądają przygotowania Polonii do sezonu?
– Jako nowo powstały klub mieliśmy sporo ograniczeń w planowym skonfigurowaniu zespołu: na zbudowaniu drużyny została wykorzystana mniej niż połowa okresu transferowego. Trzeba było zdecydować się na sensowną budowę składu, co w miarę nam się udało. Natomiast w pewnym momencie nie byliśmy na tyle gotowi, żeby zorganizować przygotowania w sposób skoordynowany na miejscu i poprzeć je np. jakimś obozem czy spotkaniami z racji tego, że musieliśmy wszystko tworzyć od podstaw. Nawet tak prozaiczne rzeczy jak jednolite stroje, koszulki wymagają przygotowania projektu, podpisania umów ze sponsorami, uzgodnień z MOSiR-em i miastem Piła. W naszym wypadku drogę do zgrania kilku elementów trzeba pokonywać niemal od zera począwszy od zapukania do czyichś drzwi, porozmawiania, przedstawienia projektu, zaakceptowania i przeniesienia grafiki na koszulki, które będą przecież sztandarowym przekaźnikiem promocyjnym przed i w trakcie sezonu. A wracając do przygotowań drużyny…
?
– Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby jakoś w inny sposób zebrać drużynę, którą mamy. Zdecydowaliśmy, że każdy z zawodników – chcąc osiągnąć odpowiedni wynik na torze – będzie przygotowywał się we własnym zakresie. Oczywiście po uzgodnieniu z nami i tak, żebyśmy wiedzieli na jakim etapie jest obecnie: metody sprawdzenia są dziś bardzo proste. Poza tym, mamy dość duży rozrzut globalny jeśli chodzi o zawodników, bo oprócz Polaków mamy także Amerykanina Broca Nicola, Szweda Jonassona czy Niemców Maxa Dilgera i Lukasa Fienhage. I taki np. Nicol jest już w trybie startowym, co w obecnym czasie wypełnionym głównie siłownią i pracą w terenie, jest najlepszą formą przygotowań, takim doładowaniem akumulatorów przed sezonem.
A co z regularnymi wyjazdami na tor, sparingami?
– Na 99 proc. na 6 kwietnia mamy przygotowany sparing z Wybrzeżem Gdańsk, a z początkiem marca (jeśli pogoda pozwoli) planujemy treningi gdzieś w kraju. Dlaczego tak? W Pile nie mamy jeszcze zgody na użytkowanie toru. Z racji bezpieczeństwa musi zostać przebudowany – chodzi głównie o bandy na prostych – oraz trzeba dosypać nową nawierzchnię. Prace pod tym kątem trwają i jest duża szansa, że do pierwszego meczu 9 lub 10 kwietnia będziemy już mogli startować na swoim torze. Do 30 marca zaś będziemy korzystać z gościnności innych klubów. No i od początku jazd zaczniemy pracować z młodymi adeptami, żeby ich przygotować do zdania licencji pod koniec marca. To trochę mało wykonalne zadanie, ale mamy takiego trenera – za chwilę ujawnimy jego nazwisko – który jeszcze o tym nie wie i w związku z tym… liczymy na to, że mu się uda (uśmiech).
Ciekawe podejście! Ale patrząc szerzej, z tego, co pan opowiada, to na odradzający się klub spada mnóstwo obowiązków i trzeba naprawdę wielkiej pracy, żeby to wszystko poukładać i czasowo pozgrywać. Takich problemów nie mają inne zespoły 2. ligi, która, o czym już wspomnieliśmy, jest bodaj najsilniejsza w historii: takie nazwiska jak choćby Kacper Gomólski, Chris Harris, Aleksandr Łoktajew, Troy Batchelor czy Peter Ljung mówią tu same za siebie. Kto jest pana zdaniem faworytem 2. ligi?
– To jedno z trudniejszych pytań, mimo, że w sumie bardzo prozaiczne. Zawodnicy, o których pan wspomniał nie obniżyli swojego poziomu jeździeckiego. Przeciwnie: oni go zachowali, tyle, że poziom we wszystkich ligach po prostu wzrósł. I stąd też te przesunięcia żużlowców w różne strony. Część zawodników z ubiegłorocznej 1. ligi postanowiła zrobić krok dalej i pójść w stronę Ekstraligi, by wymienić tu choćby Wadima Tarasienkę czy Davida Bellego. I chwała im za to, choć pewnie kluby się z tego powodu nie cieszą, głównie Polonia Bydgoszcz. Jednak i Gryfy podczas okienka transferowego „nie zasypały gruszek w popiele”, bardzo szybko budując skład na miarę wysokich oczekiwań. Ci pierwszoligowi zawodnicy z kolei, którzy postanowili zrobić krok w tył, w 2. lidze mogą złapać drugi oddech i mieć nadzieję, że wraz ze swoim nowym zespołem awansują o poziom wyżej.
Nadal nie wiadomo, która stacja telewizyjna pokaże rozgrywki 2. ligi. W grę wchodzą ponoć trzy, a więc Canal+, TVP i Motowizja…
– Tu muszę odesłać pana do szefa GKSŻ Piotra Szymańskiego. Myślę, że on jest najbardziej kompetentny i zorientowany w tych sprawach i jeżeli chodzi o promocję żużla w telewizji, to ze swojej strony zrobił naprawdę dużo. Wiem natomiast, że nadal trwa procedura przetargowa, więc niezbyt dużo można tu ujawniać.
Pan przez lata był ekspertem telewizyjnym – czy jest szansa, że dalej będzie pełnił tę rolę?
– Na ten moment tematu telewizji nie ma. Każda z wyżej wymienionych stacji ma swoje plany, a bywa i tak, że niektóre decyzje są podejmowane doraźnie, zależnie od sytuacji. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.