Za nami egzamin na licencję Ż w Zielonej Górze, po którym całe środowisko żużlowe ma powody do optymizmu. Wszystko za sprawą bardzo wysokiego poziomu, którzy zaprezentowali jego uczestnicy.
Do wtorkowego egzaminu przystąpiło 16 adeptów. Po ośmiu w klasie 500 cc oraz 250 cc. Z pozytywnym wynikiem do domów wróciło 14 z nich. – To był marcowy egzamin, który w przeszłości był naprawdę często odwoływany. Regularnie zdarzało się, że brakowało chętnych lub było ich bardzo niewielu. Tym razem było zupełnie inaczej. W gronie uczestników znalazła się spora grupa po pitbike’ach i mini żużlu. Z tego powodu poziom był naprawdę wysoki. Wyglądało to zupełnie inaczej nie w przeszłości. To na pewno nie był egzamin na zasadzie, że kluby próbowały kogoś przepchnąć – mówi nam Rafał Dobrucki.
Trener żużlowej reprezentacji Polski uważa wprawdzie, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, aczkolwiek podkreśla, że widać już pozytywne sygnały w zakresie szkolenia. – Podchodziłbym do tego spokojnie i z dystansem. Na pewno taki egzamin jest jednak budujący. Jeśli poziom na początku sezonu jest tak wysoki, to należy się tylko z tego cieszyć. Trzeba jednak pamiętać, że piramida szkoleniowa dopiero rusza, więc musimy poczekać jeszcze rok czy dwa na wymierne korzyści – wyjaśnia.
– Egzamin w Zielonej Górze to jednak efekt działań, które podjęły już niektóre kluby w zakresie szkolenia od najmłodszych lat za pomocą pitbike’ów i mini torów. Cieszy mnie również to, co słyszę od trenerów, którzy mówią, że wcale nie brakuje chętnych do jazdy w różnych kategoriach. Nie ma problemu, o którym mówiło się przez wiele lat. Z zainteresowaniem wcale nie jest tak źle i uważam, że to zasługa pitbikeów, które na początku są doskonałą zabawą, a później przeradzają się w coś więcej. W związku z tym należy o tym jak najwięcej mówić i to promować – podsumowuje Dobrucki.