- Przyznam szczerze, że nie przygotowywałem się specjalnie do tych zawodów. Traktuję je jako zabawę. Tydzień temu po roku przerwy wsiadłem na motocykl podczas gali w Opolu. Najpierw zepsuł mi się silnik, a potem, na pożyczonym sprzęcie od Emila Pulczyńskiego tak „wyrżnąłem” w bandę, że mocno zbiłem sobie rękę. Ale dam radę. Choć muszę przyznać, że wychodzą podczas takich zawodów braki siłowo - kondycyjne. W dużo lepszej sytuacji są ci żużlowcy, którzy kontynuują kariery, oni mają kontakt z motocyklem na co dzień. Moim faworytem tych zawodów jest Sławomir Drabik. Nieważne jednak, kto wygra, ważny jest cel, dla którego jeździmy. Zawsze udaje się zebrać niezłą kwotę, a najlepsza nagrodą dla nas jest uśmiech szefowych hospicjów. - przyznał Kowalik.