Nie pamiętam początków kariery Adams nawet w Unii Leszno, ale przygotowując ten materiał przejrzałam jeszcze raz dostępne archiwalne wydania lokalnych gazet czy portali internetowych. Dużą rolę odegrali nieco starsi kibice, z większym bagażem doświadczeń pamiętający Adamsa z lat młodzieńczych. Słuchając tego co mieli mi do powiedzenia słyszałam w ich głosie smutek, że te czasy już nie wrócą, że nie zobaczą już nigdy fruwającego Australijczyk po leszczyńskim owalu, ale także radość, że Adams wybrał właśnie Leszno i to my mogliśmy cieszyć się jego jazdą „na co dzień”.
Na temat wspaniałego Australijczyka słyszałam zanim pierwszy raz pojawiłam się na stadionie przy Strzeleckiej. Nie rozumiałam dlaczego przez wszystkich uznawany był za lokalnego bohatera, nie rozumiałam nawet co może być fascynującego w jeździe czterech facetów w kółko i na dodatek tylko w lewo, bez hamulców. Zrozumiałam w kwietniu 2000 roku, kiedy tata po raz pierwszy zabrał mnie na stadion, ryk silników, ten zapach, pełne trybuny i widowiskowa jazda Adamsa. Był najskuteczniejszym zawodnikiem meczu, zdobywając 13 punktów i prowadząc zespół z Leszna do zwycięstwa przeciwko drużynie z Częstochowy. Wtedy zrozumiałam dlaczego Leigh jest lokalnym bohaterem i dlaczego tak wiele osób pokochało tak piękną, a zarazem niebezpieczną dyscyplinę sportu jaką jest żużel.
Pomimo, że Adams był leszczyńskim guru początki w drużynie z „Bykiem” nie były takie różowe jakby się mogło wydawać. Australijczyk zasięgał opinii co do leszczyńskiego klubu od starszych kolegów, nie chciał podpisywać kontraktu w ciemno. O swoim debiucie chciałby zapomnieć jak najszybciej, na torze w Gdańsku nie udało mu się wywalczyć ani jednego punktu. Kierownictwo klubu zastanawiało się nawet czy warto mu dać kolejną szansę na występ. Szanse dostał, zrehabilitował się z nawiązką zdobywając 14 punktów. Rok 1996 dla Adams był niezwykle pechowym, poza fatalnym debiutem doznał on także kontuzji obojczyka podczas wrocławskiej rundy GP, była to jedna z nielicznych kontuzji Australijczyka w całej jego sportowej karierze.
Kolejne lata były już tylko lepsze, Adams w 2002 roku wraz z drużyną wywalczył srebrny medal DMP, ulegając jedynie bydgoskiej Polonii. Indywidualnie radził sobie też coraz lepiej, chociaż ja miałam wrażenie, że wisi nad nim jakaś klątwa, trzykrotnie z rzędu zajmował 4. pozycje w generalnej kwalifikacji końcowej IMŚ. Po zakończonym sezonie 2004, obejrzeniu ostatniej rundy GP z łzami w oczach odchodziłam od telewizora twierdząc, że to jest nie możliwe, że to musi być jakaś pomyłka, bo żaden z zawodników nie może mieć aż takiego pecha. Być tak blisko medalu, ale zarazem tak daleko, od brązu Adamsa dzieliło zaledwie sześć oczek. Australijczyk wykorzystał limit pecha i w kolejnym sezonie wywalczył brązowy medal IMŚ, w 2007 roku udało mu się stanąć na drugim stopniu podium, ale mistrzem nigdy nie został.
Wy musicie być nie normalni, przecież nie wygrał Polak, a cieszycie się jakby Indywidualnym Mistrzem Świata został nasz rodak. Takie słowa usłyszałam od znajomego, po wygranej Adamsa w GP Europy w Lesznie i chyba coś w tym musi być. Leszczynianie tak ukochali sobie Australijczyk, ze w 2007 roku został on nawet honorowym obywatelem miasta.
Każdy z fanów Adams zdawał sobie sprawę, że kiedyś zakończy karierę, opuści nasze miasto i nie będziemy mogli się cieszyć jego jazdą dalej na leszczyńskim Smoku. Po zakończeniu sezonu 2010 Australijczyk podjął decyzję, że był to jego ostatni sezon, lecz na zwieńczenie swojej długoletniej kariery w Lesznie wraz z kolegami z drużyny sprawił sobie chyba najlepszy prezent, wywalczając złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Nie obyło się bez oficjalnego turnieju pożegnalnego, z niemalże kompletem publiczności, masą rozdanych autografów i owacjami na stojąco. Każdy z nas leszczynian wiedział, że już niedługo zobaczy Adamsa na stadionie jako kibica, może nawet w nadchodzącym sezonie podczas zawodów ligowych.
7 czerwca 2011 data która utkwiła w mojej pamięci na długo. Żużlowiec wjechał do suchego koryta rzeki. Gazeta Mildura Independet pisze, że do wypadku doszło kiedy zawodnik dotarł do fragmentu trasy, gdzie się wznosiła, zakręcała, a potem urywała nad wąwozem. Najprawdopodobniej nie udało mu się skręcić i runął na skaliste dno wyschniętej rzeki. W wyniku tego upadku złamał kręgosłup oraz uszkodził rdzeń kręgowy.
Zawodnicy leszczyńskiej Unii na znak solidarności z kolegą podczas prezentacji nosili koszulki z napisem „Jeden za wszystkich wszyscy za jednego”, reprezentacja Australii podczas występu w DPŚ miała identyczne kevlary wzorowane na kevlarze Adamsa, które zostały później zlicytowane, a pieniądze ze zbiórki zostały przekazane na rehabilitacje Leigh. Kibice także dorzucili swoją cegiełkę do rehabilitacji Australijczyka, kupując sylikonowe opaski na rękę z napisem „hope is LARge”, nawiązujące do Leigh Adams Racing.
Sezon 2011 zawodnicy leszczyńskiej Unii zakończyli na drugim miejscu, zdobywając srebrny medal DMP, feta pod stadionem trwała w najlepsze, wywalczenie kolejnego medalu było wielkim sukcesem, lecz szykowano dla nas jeszcze jedną niespodziankę. Na scenie pojawił się menadżer drużyny, Ireneusz Igielski z telefonem w ręce mówiąc, że ma dla nas niespodziankę. W głośnikach usłyszeliśmy głoś naszego idola...
Rehabilitacja Adamsa trwa nadal, wiąże się z wieloma wyrzeczeniami, lecz jak pokazuje historia Krzysztofa Cegielskiego nie należy się poddawać i pomimo przeciwności losu walczyć dalej, z podniesioną głową dla rodziny, dla kibiców, ale przede wszystkim dla siebie.