Już dzień przed samym spotkaniem okazało się, że do Wrocławia nie przyjedzie Peter Kildemand, który doznał wstrząśnienia mózgu podczas półfinału Challenge w Rydze. Za niego pojechał Mirosław Jabłoński. W drużynie gospodarzy pod "czternastką" ujrzeliśmy Adriana Gałę.
W żuzlowym świecie mówiło się, że rzeszowianie przyjeżdżają do wrocławian na totalne pożarcie. Jednak już od początku goście pokazali, że nie będą dzisiaj "chłopcami do bicia". Świetnie wychodzili ze startu i nie poddawali się na trasie. Dopiero w połowie zawodów trochę się pogubili, co wykorzystała miejscowa Betard Sparta.
Już w pierwszym biegu ujrzeliśmy ciekawą walkę pomiędzy tak naprawdę liderami obu drużyn. Tai Woffinden popełnił błąd na wyjściu z jednym z łuków, co wykorzystał Amerykanin - Greg Hancock i nie oddał prowadzenia do końca. Do kuriozalnej sytuacji doszło w trzecim biegu, gdzie jechał Lampart, Larsen, Jensen i Jędrzejak. Ten pierwszy bardzo dobrze wyszedł ze startu i mogło się wydawać, że pewnie pomknie po trzy punkty. Jednak wrocławianie wykorzystali atut własnego toru i jechali lepszymi ścieżkami niż rzeszowianin i na trzecim okrążeniu para gości minęła Lamparta. Zawodnik gości nie dawał za wygraną i odbił jedną pozycję. Na wyjściu z ostatniego łuku z niewiadomych przyczyn rzeszowski zawodnik praktycznie stanął w miejscu, co sprawiło bardzo niebezpieczną sytuacje na torze. Przez to zawodnik został wykluczony, ale bieg zaliczono na 4:2 dla gospodarzy. Po pierwszej serii startów, Betard Sparta Wrocław prowadziła 16:8.
Druga seria startów rozpoczęła się od seryjnych błędów na trasie Grega Hancocka w piątym biegu. Niezdecydowane wejścia Amerykanina w łuk wykorzystał miejscowy zawodnik - Michael Jepsen Jensen, który minął popularnego "Herbiego" na czwartym kółku. Tuż przed szóstym biegiem doszło do kolejnej, dziwnej sytuacji i znów głównym bohaterem w tym całym przedstawieniu był niestety dla rzeszowian - Dawid Lampart. Na 45 sekund przed startem, zawodnikowi zdefektowała maszyna. Zawodnik natychmiastowo położył motor na płycie stadionu i udał się po drugi do parku maszyn. Zbyt wolna reakcja mechaników spowodowała, że zawodnik został wykluczony z powtórki, w której Kenni Larsen przez cały bieg bronił się przed atakami Macieja Janowskiego.
W ósmym biegu "odezwał się" tor, którzy przygotowywał komisarz ekstraligi. Na wyjściu z pierwszego łuku porobiło się kilka kolein, w którą wpadł Mirosław Jabłoński. Zawodnikowi PGE Stali Rzeszów podniosło motocykl do góry, przez co popularny "Jabol" upadł na tor. Tylko dzięki natychmiastowej reakcji pary wrocławian, obyło się bez karambolu. Po tym upadku, działacze rzeszowskiej Stali mieli bardzo dużo zastrzeżeń do wrocławskiego toru. Sędzia zawodów zarządził dodatkowe równanie, roszenie i ubijanie toru, które trwało dobre 15 minut.
Jak to mówią "co się odwlecze, to nie uciecze"... Do bardzo groźnej sytuacji doszło w biegu dziewiątym. Kenni Larsen na wyjściu z pierwszego łuku zahaczył o tylną część motocykla Vaclava Milika i z impetem upadł na tor. W leżącego już zawodnika wjechał jeszcze Lampart. Duńczyk długo nie podnosił się z toru. Ostatecznie został zabrany karetką najpierw do parkingu, a potem do szpitala na szczegółowe badania.
W powtórce tego biegu, bezproblemowo wygrała para gospodarzy. Betard Sparta po tym wyścigu prowadziła z rzeszowianami 36:18 i w tej sytuacji to oni zgarniali punkt bonusowy.
Dziesiąty bieg przyniósł bardzo dużo wrażeń. Najlepiej spod taśmy wyjechał Maciej Janowski i pewnie pomknął do mety. Za nim ustawiła się para gości, a tuż za nimi czaił się Michael Jepsen Jensen. Duńczyk dobierał idealne ścieżki i na jednym łuku minął rzeszowską parę. Podczas czwartego okrążenia z Duńczyka motocyklem działo się coś niedobrego, co wykorzystał najpierw Mirosław Jabłoński, a potem Artur Czaja. Po tych dwóch atakach gości, maszyna Duńczyka kompletnie odmówiła posłuszeństwa, ale zawodnikowi udało się dojechać do mety. Ostatecznie bieg zakończył się wynikiem 3:3. Przed jedenastym biegiem gospodarze prowadzili 39:21. A w nim para Hancock-Lampart nie dała szans gospodarzom i wynik brzmiał już 40-26.
Zbliżał się (w końcu) koniec zawodów. Biegu numer dwanaście gospodarze nie mogli przegrać, by móc "bić się" dalej o punkt bonusowy. Niestety dla Betard Sparty, to goście wygrali ten wyścig 2-4 i to oni zbliżyli się do bonusu. Goście początkowo prowadzili podwójnie, ale szaleńczym atakiem Jędrzejak wyprzedził Artura Czaję.
Przed ostatnim biegiem gospodarze prowadzili 51:33 i wiedzieli, że nie mogą przegrać, by móc marzyć o punkcie bonusowym. Woffinden do spółki z Janowski nie zawiódł i podwójnie pokonali parę gości i ostatacznie wygrali cały mecz 56:34.
Podsumowując cały mecz można byłoby wniskować, że rzeszowianie postawili bardzo trudne warunki gospodarzom pomimo tak dużej porażki. Gołym okiem było widać, że goście przyjechali do Wrocławia po bonus. Jednak kilka bardzo poważnych błędów i w niektórych sytuacji brak szczęścia sprawiło, że goście wyjeżdżają z Wrocławia bez żadnego punktu.
Języczkiem uwagi móże się wydawać zmysł taktyczny trenera Piotra Barona, który postawił na młodego Maksyma Drabika, zamiast na doświadczonego Tomasza Jędrzejaka w nowinowanym, czternastym biegu. Popularny "Torres" nie zawiódł kibiców i wygrał ten bieg. Trenerowi wrocławian na pewno odetchnął z ulgą. Warto przypomnieć, że Drabik zdobył w tym meczu 10 "oczek" i z pewnością jest zadowolony ze swojej zdobyczy punktowej.
Po tym meczu wrocławianie już są bardzo blisko play-offów. Jednak warto zaznaczyć, że mecz z PGE Stalą Rzeszów był ostatnim spotkaniem na własnym torze. Teraz wrocławian czeka seria wyjazdów i dopiero teraz tak naprawdę zobaczymy prawdziwą siłę Betard Sparty.
A co słychać w Rzeszowie? Przyjechali do Wrocławia z nadziejami, a wyjeżdzają z kontuzją Kenniego Larsena i bez żadnego punktu. To z pewnością nie był dzień PGE Stali Rzeszów.