Jako że literomanię rozpocząłem przed meczami barażowymi, jak pewnie pamiętacie, przeskoczyliśmy drużynę z Rzeszowa. Zanim rozpoczniemy analizę drużyn z miejsc medalowych, jest odpowiedni czas, by wrócić do Stali, która sezon zakończyła stosunkowo niedawno.
S jak... strach przed spadkiem, który towarzyszył drużynie właściwie do samego końca. Nie mówię tu już nawet o barażach, ale jeszcze rundzie zasadniczej, w której do końca rzeszowianie nie mogli być pewni, że zajmą siódme miejsce. W kontekście aktualnych doniesień o prawdopodobnej promocji do Ekstraligi rybniczan lub grudziądzan, nawet przy bezpośrednim „spadku”, Stal Rzeszów zapewne dostałaby propozycję ponownej jazdy w Ekstralidze. Tak to już jest z tymi naszymi spadkami i awansami. Nie będę jednak rozwijał tutaj tej dygresji, bo to temat na inny artykuł. W każdym razie ekipa, która po sezonie 2014 awansowała w pełni zasłużenie do elity, miała duże problemy, by rywalizować chociażby o pierwszą szóstkę ligi. Przedsezonowe prognozy co prawda faktycznie nie dawały „Żurawiom” zbyt wielkich szans na zwojowanie Ekstraligi. Zimowe gdybanie nie zawsze jednak jest wyznacznikiem, co udowodniła w tym roku chociażby drużyna z Tarnowa. Rzeszowianie po awansie wzmocnili zespół Gregiem Hancockiem, niechcianym na kolejny rok w Mościcach, a także Peterem Kildemandem, który musiał poszukać nowego klubu w najwyższej klasie rozgrywek. Dwie armaty były faktycznie mocne, chociaż Peter Kildemand nie miał wybitnie dobrego sezonu, oczywiście jak na swój potencjał. Początek roku należał natomiast do Dawida Lamparta, który zwłaszcza na rzeszowskim owalu jeździł wyśmienicie, a kibice przecierali oczy ze zdumienia. Druga linia Stali miała jednak wzloty i upadki, podobnie jak para juniorów, co ostatecznie sprawiło, że rzeszowianie do końca obawiali się o korzystny rezultat.
T jak... talent Krystiana Rempały. Przychodzący do Rzeszowa Artur Czaja miał być zbawieniem na pozycji juniorskiej. Tymczasem okazało się, że to młodziutki Krystian Rempała wykręcił lepszą średnią od wychowanka z Częstochowy (o Arturze w następnym punkcie). Syn Jacka Rempały na koniec zapisał średnią 1,170 pkt/bieg i objechał bardzo dobry sezon. Chrapkę na niego mają w Tarnowie, gdzie z juniorami jest póki co kiepsko. Na razie nie wiemy jaka jest przyszłość Krystiana, ale na pewno to zawodnik z wielkim potencjałem.
A jak... Artur Czaja, który raczej nie może mieć najlepszego humoru po tym sezonie, a zwłaszcza w kontekście kolejnego. Jeśli spojrzymy w statystyki tego zawodnika w ostatnich latach, ten sezon był jednym z gorszych. Czaja wykręcił średnią na poziomie 1,151 pkt/bieg. Gorzej było w roku 2012, ale wtedy był to jeszcze bardzo młody zawodnik, świetnie zresztą się zapowiadający. Znakomity jak na juniora rok Artur pojechał dwa lata temu, gdzie legitymował się wynikiem blisko 1,5 pkt na bieg. Oczywiście ktoś powie – nie takie średnie kręcą Zmarzlik czy Pawlicki. To prawda, ale Czaja niewątpliwie udowadniał, że ma papiery na doskonałą jazdę. Stal Rzeszów kontraktowała go właśnie z takim przekonaniem. Czy zawiódł? Tak tego nie nazwę, bo swoje cenne punkty dorzucał. Oczekiwano chyba jednak nieco więcej. To jednak przeszłość. Co z przyszłością? Artur Czaja zakończył wiek juniora, a przejście do „dojrzałego” speedway’a bywa trudne dla każdego. Czy rzeszowscy działacze widzą go w składzie? Pytanie jest inne – jak w ogóle Stal widzi przyszły rok? Nie będziemy spekulować, bo nie to ma na celu ten tekst. Osobiście postawą Artura jestem nieco zawiedziony, jak pewnie większość kibiców klubu z ulicy Hetmańskiej. Oddać jednak trzeba, że de facto rzeszowianie mieli całkiem przyzwoitych młodzieżowców i niejeden klub chciałby taką parę mieć u siebie.
L… jak lista życzeń. Na jej szczycie jest chęć pozostawienia w drużynie Hancocka i Kildemanda. O ile na tego drugiego jakieś szanse są, to Amerykanina przekonać pewnie będzie ciężko. Nie jest tajemnicą, że Hancock zapewne pójdzie tam, gdzie dostanie więcej. Z kasiorką w Rzeszowie może być ciężko, o ile klub nie pozyska solidnego sponsora. Póki co w obozie znad Wisłoka cisza. Są jakieś przebąkiwania, ale konkretów żadnych. Chyba nie do końca wiadomo, na co można liczyć. Za chwilę jednak może okazać się, że ciekawsze nazwiska z rynku poznikają, ewentualną listę życzeń będzie można wyrzucić do kosza, a skład uzupełnić na zasadzie „zapchaj dziurę”.
Amadeusz Bielatowicz (za: inf. własna)