Jak chyba w większości przypadków ? winnym jest tata. Od kiedy dowiedział się, że zostanie ojcem zaczął wszystko planować ? będzie chłopak na bank. Pójdzie do szkółki, zda licencje. Będzie trenował, trenował, trenował i jeszcze raz trenował. Pojedzie w lidze. Jeden mecz, drugi i dziesiąty. Upadnie, ale powstanie. Aż w końcu wygra Grand Prix pierwsze, drugie i piąte i zostanie Indywidualnym Mistrzem Świata na żużlu. Zaczął nawet odkładać pieniądze na pierwszy motocykl. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy pielęgniarka podeszła do taty i powiedziała ?Gratuluję, to córka?. Jednak jedną z cech charakteru mojego protoplasty jest walka do końca. Skoro nie będzie mistrza świata, to może chociaż porządny kibic?
I poszło. Zaczęło się od treningów, żebym nie przestraszyła się hałasu. Razem z kuzynem przeszliśmy chrzest bojowy. Małe prypcie stojące na łuku, gdzie zawsze najbardziej sypie nieświadome tego co się dzieje. Taśma w górę, zawodnicy zginają maszyny, kamienie lecą a dzieci się cieszą. Radość towarzyszyła też dorosłym, bo dzieciaki nie uciekają, nie krzyczą a jeszcze się uśmiechają. Cała ta sytuacja miała miejsce, gdy miałam 3 lata. Dziś mam prawie 24, więc od 21 lat kocham żużel. Na podwórku, gdy bawiliśmy się w żużel zawsze wrzeszczałam (dosłownie) ja Billy Hamill albo ja Robert Dados, czyli dwie kluczowe postaci GKMu Grudziądz lat 90. Każdy marzył, żeby właśnie nimi być. Na meczach, gdy tata mówił ?teraz jedzie Dados? ?teraz jedzie Billy? oczy wlepiały się w jeden punkt. Pamiętam także festyn w jednej z grudziądzkich podstawówek, gdzie gościem specjalnym był Piotr Markuszewski, który dodatkowo na aukcje przeznaczył swój plastron. Tata wiedział co ma robić ? licytował się z jakimś facetem do ostatniej złotówki. I takim to cudem plastron ?Markuchy? zdobi mój pokój i jest miłą pamiątką po najlepszych czasach GKMu Grudziądz.
Nieśmiertelne kapsle zbierane z chodników. Zawsze cztery różne kolory a żółty zawsze od piwa Kuntersztyn. W piaskownicy ręką elegancko ugnieciony tor, lub kawałek miejsca na cemencie i pstrykanie palcami. Jazda na rowerze, czyli ?ja Ci pokaże? rozpychanie się łokciami, pedałowanie ile sił w nogach, niejeden upadek- skręcona kostka, zbity łokieć. Ale czy ktoś się tym martwił ? Nie. Ważne było, że spędzamy czas razem i się bawimy. Poza tym skoro Dados upadł na tor, wstał i nie płakał nikt też nie chciał tego robić. I to były czasy.
Z sentymentem patrzę na te czasy kilkanaście lat wstecz. Wtedy człowiek był bardziej beztroski i na sam żużel widział z zupełnie innej perspektywy. A jak rozpoczęła się wasza miłość do speedwaya? Swoje historie możecie przysyłać na adres a.zgardowska@zuzelend.com