Nie będę Was zanudzał opisem wydarzeń na torze - zapewne większość oglądała ten mecz w internecie lub na tekstówce, a jeżeli ktoś przegapił, to za parę dni w sieci zapewne pojawi się jego retransmisja. Zamiast tego napiszę Wam parę słów o tym, czego w telewizji nijak dostrzec się nie dało.
Co to takiego? Atmosfera ekscytacji i dumy. Głodu na żużel. Zanim przejdę do konkretów, wypada napisać parę słów o tym, jak zmieniła się otoczka wokół speedway'a w Lublinie. A zmieniło się - praktycznie wszystko.
Nie da się nie zauważyć, że w Lublinie jest taki sport, jak żużel. Już w marcu na mieście gęsto zawisły billboardy, zachęcające do zakupu karnetów. Z billboardów patrzyli na lublinian Bjarne Pedersen i Daniel Jeleniewski. Równolegle pojawiła się dość ciekawa reklamówka, w której zawodnicy króciutko przedstawiali się przed kamerą na tle co bardziej reprezentacyjnych obiektów w Lublinie. Apogeum kampanii marketingowej nastąpiło przed inauguracyjnym meczem z Ostrovią, kiedy to plakaty reklamujące mecz wisiały na ulicach, rondach i przystankach co trzysta metrów (serio), a w galeriach handlowych do ludzi uśmiechali się wycięci z kartonu Maciej Kuciapa i chyba Lambert, nie pamiętam. W każdym razie, gdyby ktoś mieszkając w Lublinie dotychczas przegapił, że tu się dzieje jakieś wzium wzium w lewo, to już nie miał szans żyć w nieświadomości. Zdjęcia zawodników wyskakiwały zewsząd, jak Klara Lewandowska.
Ta polityka znalazła mocne odbicie we frekwencji na trybunach. Na Ostrovii było około 6.000 widzów, na wczorajszym meczu - około tysiąc więcej. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby nie mecze Górnika Łęczna, odbywające się w tym samym czasie, to ludzi byłoby jeszcze więcej, chociaż na inauguracji swoje grosze dorzuciła zajebiście zimna pogoda.
Proszę o wyrozumiałość, że wtykam w tę relację jeszcze poprzedni mecz, ale zdaje się, że niewiele się o nim na ZE pojawiło (a w każdym razie ja nic nie napisałem), więc pozwolam sobie uzupełnić te parę szczegółów "dla lepszego obrazu sytuacji", jak to się pięknie, uczenie mówi. Mam nadzieję, że nie zamotam.
W porównaniu do sezonu 2014, zauważalnie wzrósł komfort oglądania meczów. Naprawiono nagłośnienie (chciałoby się rzec: borze iglasty, nareszcie!), zdemontowano kraty zasłaniające widoczność (jw.) oraz zamontowano tablicę wyników (jw.2). Pojawiło się jeszcze dużo różnych detalików, które nie są tak aż potrzebne do życia jak w/w, ale mają tworzyć ładne, profesjonalne opakowanie dla całej imprezy.
Jednym z takich detalików był pomysł zaproszenia do prowadzenia konferansjerki Tomasza Dryły, który dodał swoim głosem genialnego klimatu. Osobiście uważam, że wyszło to kapitalnie i jeżeli tylko pozwolą mu na to terminy, to mam nadzieję, że redaktor będzie się pojawiał w budzie częściej. Oprócz telewizyjnego sznytu, ściągnięcie Tomasza Dryły, "pana z telewizji", a przy tym lubelaka, miało na celu budowanie lokalnej dumy - lublinianie robią żużel po lubelsku. Nie jakiś tam "żużel", tylko nasz
żużel i naszą drużynę, w której każdy kibic ma jakiś udział. "Pokażmy całej Polsce, jak się robi żużel w Lublinie!" - mówił Dryła.
Doprawdy próżno szukać z latarką człowieka, co by się nie dał porwać takiemu dictum, toteż jedynie nieliczni żałowali rąk do klaskania i gardła do śpiewania. Trzeba przyznać, że naprawdę udało się zarazić ludzi tą atmosferą - po meczu każdy chciał uścisnąć dłoń któregoś zawodnika, przybić piątkę, poklepać go po plecach, zamienić chociaż kilka słów. Zawodnicy po ostatnim biegu długo nie schodzili do parku maszyn, oklaskiwani przez publiczność, a i w parku maszyn niedługo zaznali spokoju, ale po twarzach widać było, że im także udzielił się ogólny entuzjazm i euforia. Dziennikarzom zresztą też, co tu dużo gadać. Bohaterem wieczoru był zdecydowanie Robert Lambert, z którym każdy chciał mieć fotkę i wywiad. Widać było, że jest pod wrażeniem tego, co się dzieje dookoła.
W cieniu tych wszystkich wydarzeń smętnie pakowali się do busów zawodnicy z Poznania. Należą im się jednak pochwały, bo choć wynik jest niekorzystny, na torze nie zabrakło ładnej walki. Na szczególne słowa pochwały zasługuje ambitna postawa Fredrika Jakobsena, który na ostatnich metrach wyrwał trzy punkty Bjarne Pedersenowi.
Na meczu z Poznaniem atmosfera była gorąca, ale należy się spodziewać, że prawdziwy szał dopiero przed nami - na Start Gniezno na pewno mobilizacja będzie jeszcze większa.
"Eeeej, Jastrzębski, lokalny patriotyzm za bardzo cię ponosi."
Tomek Dryła kazał być dumny, więc dziś jestem dumny. Z tych chłopaków, z kibiców i z ludzi, którzy w znakomitym stylu prowadzą ten klub. I już ostrzę sobie zęby na Gniezno. Historia wielu klubów każe przyjmować takie projekty ze spokojem, bo różnie się to kończyło; ale po wczorajszym meczu na razie chcę się po prostu, pierwszy raz od dawna, cieszyć żużlem. No co, nie wolno mi?
Tomasz Jastrzębski (za: inf. własna)