MRGARDEN GKM Grudziądz pokonuje na własnym torze Betard Spartę Wrocław 50:40.
Gospodarze weszli bardzo dobrze w mecz zwycięstwem 5:1. Mieli bardzo wyrównaną drużynę pomimo tego, że młodzieżowcy dalej nie spełniają oczekiwań jakie sobie zakładali w Grudziądzu. Lindbaeck z „10” z bardzo trudnego numeru przywiózł 6 punktów i bonus. Przemek Pawlicki też rozkręcał się z biegu na bieg i dobrze zapunktował. Podobnie Kenneth Bjerre. Artiom Łaguta wg mnie nie na tak światowym poziomie jakim jeździł przed kontuzją bo pojawiły się glosy ze fenomenalny występ Łaguty. Ja bym ocenił, że pozytywny występ Łaguty bo dużo punktów zrobił na juniorach. Myślę, że kontuzja Maćka Janowskiego i jego feralny upadek zaważył na końcowym wyniku bo ta armata nie została potem wykorzystana. Gdyby zaś Buczkowski był w pełni zdrowy to Grudziądz by się mógł pokusić o większą wygraną. Typowałem 51:39 więc było blisko. GKM może w tym roku zrobić ciekawą niespodziankę, jeżeli tak dalej będą jeździć.
We wrocławskim składzie zabrakło Vaclawa Milika. Taki ruch zdziwił Dariusza Momota , który zauważa pewny brak konsekwencji.
Nie rozumiem tego posunięcia. We Wrocławiu mówią, że nie skreślają Milika a mając jednak pole manewru z Czugunowem pod „8” to oni wstawiają Rosjanina do składu odstawiając właśnie Czecha. Abstrahując od zawodów SoN w Landshut, gdzie Vaclaw pojechał super zawody. Uważam że to postępowanie w ogóle nie trzyma się logiki. Rafał Dobrucki miał podobne problemy i on to bardzo umiejętnie wykorzystywał. Myślę, że większość managerów na pewno było zdziwionych absencją Milika i zaryzykuję stwierdzeniem, że każdy z nich zdecydowałby się go wystawić. Tym bardziej że jest jeszcze Jakub Jamróg, który też jeszcze nie znalazł szybkości. Czugunow również nic nie pokazał. Milik mógł dostać chociaż jedną szansę i jeżeli diametralnie by odstawał to wtedy można by zrobić jakiś ruch. Dla mnie jest to niezrozumiała sytuacja.
W 15. biegu w miejsce Krzysztofa Buczkowskiego pojawił się Patryk Rolnicki, który ostrym atakiem wysłał Maxa Fricke`a w bandę. Przy kamerach telewizyjnych junior grudziądzkiego GKM – u chyba niezbyt poczuwał się do winy twierdząc, że „taki jest żużel”. Jego wypowiedź nie spodobała się także Dariuszowi Momotowi.
Myślę, że Patryk Rolnicki powinien schłodzić głowę. Nie wypada aby tak się wypowiadać. Jak na razie w Grudziądzu nie pokazuje tego do czego przyzwyczaił występami w Tarnowie. Dziwię się, że Robert Kempiński nie skorzystał chociaż w jednym biegu z usług Kamila Wieczorka. Słyszałem, że ten zawodnik na treningach dobrze wypadał. Można było go sprawdzić.
W Grudziądzu słabo zapunktowali juniorzy. Zresztą ten mecz pokazał, jak ważną rolę odgrywa formacja młodzieżowa. Ile potrzeba włożyć wysiłku aby w drużynie pojawił się solidny junior?
Te talenty nie wypłynęłyby gdyby nie systematyczna praca poparta pieniędzmi i sponsorami. Dla przykładu w Lesznie jest długofalowa praca z juniorami. Mają bardzo dobre zaplecze sprzętowe i ludzi wokół siebie, którzy potrafią doradzić. To nie są przypadkowi ludzie. W Lublinie to Kubera wygrał mecz dla Leszna. Praca z juniorami Piotra Barona, Romana Jankowskiego czy wcześniej Adama Skórnickiego oczywiście przy udziale Józefa Dworakowskiego i Piotra Rusieckiego to coś wspaniałego. Gdy jest taka potrzeba leszczyńscy młodzieżowcy zastępują z powodzeniem seniorów. Jeżeli są w gazie i formie to managerowie nie wahają się ze zmianami. To samo jest z Maksymem Drabikiem czy Rafałem Karczmarzem. Warto zaznaczyć, że ten ostatni wygrał dla Gorzowa mecz z Lublinem. Jego postawa przy pewnych błędach rywali sprawiła, że to postawa młodzieżowca przeważyła o zwycięstwie. Praca z juniorami przynosi efekty. To jest podstawa w żużlu.
W kolejnym meczu Lublin poza dobry wrażeniem nie zyskuje żadnych materialnych korzyści. Trzeba jednak przyznać, że rywalem była drużyna z najwyższej półki, pozbawiona słabych punktów Fogo Unia Leszno.
Można by było zapytać przekornie czy to tylko dobre wrażenie czy aż dobre wrażenie. W pewnym momencie przegrywali 14 – punktami i zniwelowali ją nawet na 6 punktów. Natomiast dwóch i pół zawodnika to za mało. Drużynie brakuje normalnej postawy Andreasa Jonssona i Roberta Lamberta. Na ten moment chyba to najbardziej martwi Jacka Ziółkowskiego. Paweł Miesiąc i Mikkel Michelsen ciągną tę drużynę za uszy i to daje powody do radości. Brakuje jednak ogniw. Cale szczęście dla ligi i drużyny, że wskakuje Grigorij Łaguta. Obstawiam, że to dopiero będzie się ciekawie działo. Myślę, że Lublin jeszcze zaskoczy. Przegrana z Lesznem nie przynosi im ujmy a pokazuje, że to tylko 10 punktów. Dajmy Łagutę w miejsce Jonssona i jaki mamy mecz? Na styku. W żużlu potrzeba jest równości drużyny, żeby zawodnicy punktowali. Co pokazał zresztą wcześniejszy mecz GKM – u. Lublin ma u siebie wspaniałego człowieka Jacka Ziółkowskiego. Fachowiec, który w tym żużlu jest od dawna. Pracował z Jasonem Crumpem, Nickim Pedersenem czy Hansem Nielsenem. Wie co robi ale brakuje mu jednego zawodnika. Wierzy natomiast, że Lambert się obudzi. W zeszłym sezonie Anglik też miał słabszy początek. Natomiast Andreas zgubił to co miał w zeszłym roku. Nie wiem czy to wina jest w sprzęcie czy gdzieś indziej.
Wpływ na losy spotkania mógł mieć również sposób przygotowania toru. Niepewna aura rozłożyła parasol ochronny ze strony komisarza nad lubelskim owalem.
Mecz był zagrożony. Lublinianie nie mogli zrobić toru tak jakby chcieli. Z przełożeniami nie trafił nawet Michelsen. Potem poczynił korekty w sprzęcie na miarę kompletu. Mecz pokazał, że na początku lepiej spasowani byli leszczynianie. Dopiero od kolejnych biegów przełożenia zaczęli łapać miejscowi. Paweł Miesiąc też się trochę pogubił w środku zawodów. Mam wrażenie że u nas jest za dużo tych komisji: jury zawodów i komisarzy toru. Rozumiem, że na potrzeby telewizji trzeba ubijać nawierzchnię w przypadku statusu zagrożonego spotkania niesprzyjającą pogodą aby się tylko odbył mecz. Ale czy to nie jest zabijanie żużla? Trzeba by się nad tym zastanowić. Jednakże tak postanowiła Ekstraliga, GKSŻ i trzeba to uszanować. Komisarzy toru nie ma jednak w Danii, Szwecji, Czechach czy w Niemczech. Według mnie trochę to chyba poszło w złym kierunku.
Jak Dariusz Momot odbiera turniej Speedway of Nations?
Według mnie zaniechanie DPŚ to zły pomysł. To co się teraz odbywa to mistrzostwa świata par. Polacy dominowali ale było ciekawiej. W poprzedniej formule Duńczycy jechali w dobrym składzie, Szwedzi także i było parę naprawdę ciekawych wyścigów. Uważam, że znów to wszystko poszło w złym kierunku. Wracając do Speedway of Nations to Polacy wykonali plan. Awansowali. Natomiast gdyby Vaclaw Milik miał wsparcie to Czesi także mogliby wywalczyć awans do finału. Dla Szwecji kapitalnie pojechał za to Fredrik Lindgren, który zdobył 18 punktów.