Zacznijmy od tego, co tu i teraz. Patrząc na tę sytuację w związku z pandemią koronawirusa, wierzysz w to, że sezon żużlowy 2020 ruszy w maju, najdalej w czerwcu?
Moim zdaniem o maju możemy zapomnieć, do tego czasu nie ruszymy. Przypomnę, że do 11 kwietnia jest ogłoszony stan epidemii koronawirusa. Potrzebujemy około dwóch-trzech tygodni na przygotowania do pierwszego meczu, na kilka sparingów. A to oznacza, że teoretycznie zaraz po świętach ponownie powinniśmy zacząć treningi, a nie mamy pewności czy rząd pozwoli od razu na zgromadzenia zaraz po epidemii. Do tego czasu starałbym się przygotowywać kluby i zawodników przez organy zarządzające, ale oczywiście jednocześnie przygotowujące rozwiązania na start ligi w lipcu lub sierpniu. Jeśli nie ruszymy w sierpniu najpóźniej, to nie będzie sezonu w ogóle.
Na teraz to scenariusz science-fiction, ale czy nie zostałby do ligi skopiowany system piłkarski, tj. mecze systemem środa-niedziela, żeby te wszystkie zaległości nadrobić?
W tym momencie jestem w stanie sobie wszystko wyobrazić, tylko nie wiemy, jaka będzie rzeczywistość i jacy zawodnicy będą w danym momencie dostępni. Poza tym, nie wiadomo co z możliwościami przekraczania granic i kwarantannami. Należy pamiętać też, że dużo w sprawie kalendarza będzie miała do powiedzenia telewizja, która pokazuje wszystkie mecze. Są też systemy tzw. slotów, gdzie każda liga ma swoje dni i naprawdę zarządzający muszą znaleźć rozwiązania na tę sytuację.
W przestrzeni pojawiają się takie opinie, że koronawirus mocno wpłynie na kluby żużlowe pod kątem wypłacalności. Podzielasz te poglądy?
Kluby są finansowane z wielu źródeł: telewizja, sponsor ligi, samorządy, kibice, sponsorzy tytularni, zwykli – to oni budują budżet klubu. Wiadomo, że jak nie wystartujemy w ogóle, to niektóre umowy nie będą realizowane, a i pieniędzy z biletów nie będzie. Kilku sponsorów może się wycofać i nie mamy prawa ich za to potępiać, ale wtedy jestem ciekaw, czy czasami PZMot. nie będzie chciał klubom pomóc. Bo jak niektóre kluby zbankrutują, to zawodnicy też nie będą mieli środków, aby kariery kontynuować, a muszą myśleć o swojej przyszłości, więc pójdą do pracy lub zaczną myśleć o innych rozwiązaniach na przeżycie, a nie o żużlu. Wtedy może dojść do tego, że zostaną cztery kluby i jedna liga. Natomiast, gdybyśmy ruszyli z ligą od czerwca – nawet z pewnymi ograniczeniami – to myślę, że zawodnicy są w stanie dogadać się z klubami, aby przejechać ten sezon do końca, gdzie kontrakty byłyby w związku z zaistniałą sytuacją renegocjowane, żebyśmy razem ten sport uratowali i cieszyli się nowym sezonem 2021.
Jak wytrzymujesz na przymusowej kwarantannie?
No cóż, łatwo nie jest. Na szczęście, opieka nad córką która teraz nie chodzi do szkoły pochłania dużo czasu. Mamy też pieska, dzięki któremu spacery są dużą rozrywką. Wszyscy w rodzinie na szczęście są zdrowi i na razie nie mamy stresu związanego z koronawirusem.
Jeśli chodzi o współpracę z Emilem – jak to wygląda na ten moment?
Jest jeszcze do zorganizowania w teamie kilka rzeczy, gdzie sporo można zrobić online. Razem z Emilem szukamy miejsc, gdzie możemy wprowadzić oszczędności w działaniach teamu, planujemy co będzie jak wystartujemy znowu z sezonem. Nasłuchujemy też decyzji rządu w sprawie pomocy przedsiębiorcom, bo należy pamiętać o tym, że prowadzimy działalność gospodarczą, a teraz brak dochodów.
Ta sytuacja, jaka ma miejsce obecnie – mocno wpłynęła na kalendarz startowy na 2020 i na waszą współpracę?
Nie, jesteśmy razem w tej sytuacji. Budowaliśmy wszystko razem od początku 2007 roku i cały czas się wspieramy. Oczywiście, snujemy też plany gdyby sport się skończył. Wszystko spisujemy i sprawdzamy, jakie mamy możliwości, żeby je zrealizować. Każdy z nas miał świadomość że kiedyś to się skończy, ale nie myśleliśmy, że taka sytuacja może na nas spaść przez koronawirusa. Oczywiście jesteśmy przygotowani do tego, aby Emil nadal startował na żużlu i spełniał swoje marzenia sportowe, ale trzeba też mieć świadomość, że sport może zejść na dalszy plan. Proszę pamiętać, że żużel opiera się na dużych finansach i zawodnik musi dużo inwestować, aby spełniać swoje marzenia, a bez finansowania zewnętrznego będzie bardzo ciężko to kontynuować.
Wracając do tego kalendarza – w ostatnich dniach liga szwedzka ogłosiła, że start ligi opóźnia do czerwca.
Bardzo mi się podoba podejście strony szwedzkiej do tematu – wszyscy już znają warunki ponownego startu ligi. U nas w Polsce czekamy, na Grand Prix czekamy. Jak na razie Emil nie podpisał kontraktu w Szwecji, więc za dużo to nie ma co planować. Na dzień dzisiejszy wiem tylko o odwołaniu Grand Prix w Warszawie (turniej przełożono na 8 sierpnia – dop. red). i że nie ma ligi w kwietniu, a co dalej w tym momencie, nie wiadomo.
Przejdźmy od koronawirusa już bezpośrednio w tajniki twojej pracy. Od najmłodszych lat ciągnęło ciebie do czarnego sportu?
Nie mogło być inaczej. Za młodych czasów mieszkałem przy ul. Piotrowskiego, a na żużel zabierał mnie dziadek i tata już w pierwszych latach życia i to był coniedzielny rytuał. Chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 31 przy Karłowicza, gdzie na przerwach lub przez otwarte okno było słychać warkot motocykli, zaś w starszych lasach na długich przerwach uciekałem na stadion i stałem przy bramie parkingu obserwując, co tam się dzieje. Nie było mowy, abym sam nie chciał tego sportu spróbować. Kiedy chodziłem na mecze i oglądałem je z trybun, z zazdrością patrzyłem na chłopaków ze szkółki kręcących się w parkingu podczas zawodów i treningów, więc założyłem sobie, że kiedyś też tam trafię. No i marzenie udało się spełnić, chociaż zawodnikiem nie zostałem, to żużlowi poświęciłem całe swoje dotychczasowe życie, ale nie narzekam. Ja bez tego sportu nie mogę po prostu funkcjonować i mam nadzieję, że do końca moich dni będę mógł się nim ekscytować.
Pracowałeś też u boku Tony’ego Rickardssona, gdy Szwed był u szczytu swojej sportowej kariery. Jak wspominasz ten czas?
To był szczyt marzeń. Sześć lat pracy był bardzo fajnym okresem, który sprawił, że jeszcze bardziej się rozwinąłem jako mechanik i jak prowadzić team od strony marketingowej, a w tej materii akurat staram się nadal rozwijać tak, aby jak najbardziej pomóc Emilowi w jego teamie, a wiadomo, że trzeba być na bieżąco w tym temacie, bo bardzo szybko się ten kierunek rozwija. Wracając do pracy z Tony Rickardssonem – na pewno w tamtym okresie pracę u Tony’ego mogę porównać do pracy w największych firmach na świecie. Zdobył przecież trzy tytuły mistrza świata, srebrny i brązowy medal.
Liczyłeś kiedyś, ile turniejów Grand Prix jako mechanik i menedżer udało ci się zaliczyć?
Nie, nigdy. Trzeba pamiętać, że w latach 1994-1996 i 1999-2000 pracowałem też z Tomkiem Gollobem, w latach 1997-1998 z Piotrem Protasiewiczem, Tony’m i teraz z Emilem. Tych rund będzie dużo, a pracowałem na Grand Prix już od pierwszego wygranego przez Tomka Golloba turnieju we Wrocławiu w 1995 r.
Czego życzyłbyś kibicom na ten trudny okres?
Przede wszystkim życzę wszystkim nie tylko kibicom żużla zdrowia, dużo rozsądku w kontaktach z innymi a kibicom cierpliwości, bo ja mam ogromną nadzieję, że jednak mimo wszystko jeszcze ten sezon wystartuje.