Stal Gorzów po przegranym spotkaniu z Mistrzami Polski w 1. rundzie jechała do Lublina aby podnieść swoje morale. Podobne jednak nastroje panowały w obozie gospodarzy, którzy chcąc zmazać negatywne wrażenie po nieudanej inauguracji we Wrocławiu byli maksymalnie zmobilizowani by dać powody do radości miejscowej publiczności. Ostatecznie sztuka się udała. Było i zwycięstwo i emocje.
Dariusz Momot: Na początku byliśmy świadkami bardzo wyrównanego spotkania. Od 5. biegu Motor zaczął przejmować kontrolę nad spotkaniem. Nie brakowało jednak emocji na torze. Kluczem do zwycięstwa lublinian była wyrównana drużyna. Każdy zrobił swoje. Liderem był Jarosław Hampel. Spodziewałem się, ze na tym torze będzie robił dużo punktów i mieliśmy tego potwierdzenie.
Druga porażka z rzędu Stali komplikuje nieco ich sytuację. Kierownictwo chyba wyczekuje już powrotu na tor Nielsa Krstiana – Iversena, za którego stosowane zastępstwo zawodnika nie przynosi spodziewanych efektów. Głównie też przez to, że ci którzy mają ciągnąć wynik jeszcze nie do końca są wyjeżdżeni w sezon.
W zespole gości było za dużo dziur w składzie. Zastępstwo Zawodnika zupełnie nieudane. Każdemu zdarzyły się wpadki. Bartosz Zmarzlik przywieziony dwukrotnie na 1:5 czy słabsza druga część spotkania w wykonaniu Krzysztofa Kasprzaka. Na plus w Stali na pewno postawa Rafała Karczmarza. Zdobył 6 punktów z bonusem. W drugiej części trochę słabiej ale na pewno widzieliśmy zupełnie innego zawodnika co rok temu.
Poniedziałek miał być żużlową ucztą. Zarówno w Zielonej Górze jak i w Lesznie szykowały nam się widowiska, które na dzień dobry były z gatunku premium. Pierwsze z nich zupełnie nas zawiodło. Falubaz po pewnym zwycięstwie nad ROW Rybnik skonfrontował swoje siły z Włókniarzem, który z kolei w swoim pierwszym meczu pokonał MRGARDEN GKM Grudziądz.
Bardzo wysoka porażka Falubazu na własnym torze. W żargonie żużlowym o drużynie, która nie zdobyła 30 pkt w meczu mówi się, że nie wyszła z wody. Zielonogórzanie zdobyli 31 pkt, z wody wyszła ale mieliśmy obraz pogubionej drużyny. Patrząc na ten mecz, mogliśmy odnieść wrażenie, że to Włókniarz jedzie u siebie. Mamy takie warunki jakie mamy. Tor po opadach, trochę przygrzało słońce i mieliśmy twardo. Taki dziś mamy żużel. Trzeba się dopasować na twarde tory.
Własny tor, silny rywal i niekorzystny wynik od samego początku spotkania budował nerwową atmosferę w klubie. Falubaz nie potrafił znaleźć punktu zaczepienia. Trener miejscowych próbował wszelkimi ruchami obudzić ducha zespołu. Niektóre z roszad trudno powiązać jakąkolwiek z logicznymi decyzjami. Czasami w szaleństwie jest metoda. Jednak ta zasada tego dnia się nie sprawdziła.
Cała drużyna była pogubiona, włącznie z kierownictwem. Zmiany taktyczne też nie były trafione. Piotr Żyto chciał ratować wynik, ale widzieliśmy chaos w decyzjach. Teraz przed Falubazem domowy mecz z MRGARDEN GKM. Ta wysoka porażka z Włókniarzem nie może być źródłem żadnych rewolucyjnych zmian. Najważniejsze jest teraz zachowanie spokoju.
W drugim, poniedziałkowym spotkaniu Unia Leszno nie zostawiła złudzeń kto jest lepszy. Siłą leszczynian, jest drużyna a zwłaszcza jej juniorzy, którzy potrafią w każdej chwili wskoczyć do składu za słabiej spisującego się seniora i wysoko punktować. Ta zasada działa jednak tylko wówczas, gdy nie ma zbyt wielu dziur w składzie. Na podobny komfort nie mogli liczyć we Wrocławiu. Tam luk było za dużo. A Czugunow jest tylko jeden.
Mistrz Polski nadal jest mistrzem. Unia nas już przyzwyczaiła, że jest drużyna kompletną, w której każdy jest wstanie pojechać za każdego. Znowu świetny występ Dominika Kubery, Bartosz Smektała po słabym występie w Gorzowie, w Lesznie się zrehabilitował. Słabiej tym razem zaprezentował się Piotr Pawlicki ale bez konsekwencji dla wyniku zespołu.
Z kolei Wrocław tydzień temu rozbił Motor Lublin. Zrobili to na swoim torze, na który byli świetnie spasowani. Dziś przyjechali do Leszna i o wynik walczyło tak naprawdę trzech zawodników w tym Gleb Czugunow. W porównaniu do poprzedniego meczu Falubaz – Włókniarz, tutaj widzieliśmy pewien spokój w działaniach kierownictwa. Dariusz Śledź zaczął robić zmiany za Maxa Fricke`a i Daniela Bewly`a po dwóch ich nieudanych startach.
Niby GKM wygrał zgodnie z oczekiwaniami ale tak podsumować spotkanie w Grudziądzu byłoby mocno krzywdzące dla zespołu rybnickiego. Goście zjawili się w kujawsko – pomorskim i od początku pokazali, że może faworytem nie są ale nie oznacza to, że oddadzą mecz bez walki.
Wczoraj rybniczanie, mimo że mecz przegrali to zostawili po sobie dobre wrażenie. Wynik nie odzwierciedla postawy gości. Pokazali że potrafią walczyć i ścigać się. Myślę, że mamy tu odpowiedź jak powinien wyglądać domowy tor w Rybniku. Beniaminek ma w swojej kadrze zawodników, którzy potrafią powalczyć na dystansie. Jest Woryna, Lambert, Milik, Lebiediew, Szczepaniak. Trzeba tylko zrobić im warunki do tego. Tor musi być przygotowany pod gospodarzy a nie przeciwko przyjezdnym. Musi być komfort ścigania się. W miarę twardy tor, lekko się sypiący i mamy dobre widowisko tak jak Grudziądzu.
GKM zrobił swoje. Drużyna zawsze była u siebie mocna. Jak w ocenie Dariusz Momota wyglądała postawa zawodników z obu teamów?
Grudziądz potwierdził klasę. Bjerre, Buczkowski, Pedersen Łaguta to nazwiska, które u siebie będą ciągnąć wynik. Słabiej tym razem Przemek Pawlicki. Po dwóch startach zmieniony przez Lachbauma i całkiem przyzwoity start Rosjanina. Natomiast starszy z Pawlickich ma nad czym myśleć. Brawo dla Krzysztofa Buczkowskiego, za przemyślane ataki które dwukrotnie pozwoliły minąć za jednym razem dwójkę rywali. U gości na wyróżnienie w tym meczu zasłużył mimo wszystko Lambert, choć był autorem upadku kolegi z klubu. Troszkę musi ochłodzić głowę. Był szybki na trasie ale jeszcze trzeba tę prędkość umiejętnie wykorzystać. Wiedzieć co z nią zrobić. Gorzej tego dnia spisał się Kacper Woryna. Jeden bieg fenomenalny, a w kolejnych startach widać, że starał się ale coś ewidentnie nie wychodziło.