Utrzymanie Unii przy życiu wymagało ułożenia relacji z miastem. Klub zajmował pomieszczenia pod biura i warsztaty dzierżawione od MOSIR, korzystał ze stadionu, czerpał wodę z sieci miejskiej. Nie było żadnego gotówkowego wsparcia bieżącej działalności. Zarząd Prezesa Stanisława Mizgalskiego próbował pozyskać przychylność prezydenta Edmunda Szczuckiego. Włodarz miasta przyjął nawet zaproszenie na posiedzenie zarządu klubu. W jego trakcie Bolesław Ossowski, trener ds. ogólnorozwojowych z uprawnieniami do prowadzenia drużyny żużlowej, zdobył się na odwagę (tej nigdy mu nie brakowało) i zapytał wprost: „Panie prezydencie, czy klub może liczyć na jakiekolwiek pieniądze z miasta?” Reakcja Prezydenta była szokiem dla zebranych. Zerwał się na równe nogi, krzyknął: „Co wy myślicie, że ja jestem I sekretarzem PZPR?” i wyszedł. Kiedy pierwszy raz poszedłem do niego, a byłem przecież radnym miasta, sprawdziłem, że w jego stosunku do klubu nie ma żadnych zmian. Postanowiłem zagrać va bank. Jednym z radnych rządzącej w mieście Unii Wolności był przedsiębiorca transportowy Wojtek Marciniak. Prywatnie sympatyk także Unii Leszno. Pojechałem do niego i poprosiłem, aby podstawił pod klub ciężarówki, bo będę wywoził wszystko, co Unii do Rawicza i tam będziemy jeździć. „Wojtek, w Lesznie nas nie chcą, będziemy jeździć w Rawiczu. Twojemu Prezydentowi radzę, aby przeniósł gabinet z pierwszego piętra na parter, bo skakanie z tej wysokości przez okno w jego wieku może być niebezpieczne. Znasz leszczyńskich szalikowców lepiej ode mnie i cholera wie, co im przyjdzie do głowy?”. Oczywiście, mówiąc te słowa, byłem po rozmowie zarówno z prezesem kolejarza Panem Nogałą, jak i burmistrzem Rawicza Panem Zelkiem. Spodziewałem się sprawdzania moich „zamiarów”. Nie minęło więcej niż dwa dni, gdy do klubu zadzwonił telefon, zaproszono mnie do Prezydenta. Była to niezwykle merytoryczna rozmowa. Jak każda następna z Edwardem Szczuckim. Był to Prezydent, który zawsze dotrzymywał słowa. W rezultacie długiej wymiany poglądów punkt po punkcie omówiliśmy wszystkie relacje pomiędzy klubem a miastem i zakładami budżetowymi. Pozwoliło to na start w sezon 1995 z poukładanymi relacjami z miastem. Co więcej, Prezydent opłacił podstawowe, niecierpiące zwłoki rachunki klubu na ok. 30000 zł. Co ciekawe, z każdym rokiem nasza współpraca stawała się coraz bliższa. Prezydent stał się kibicem Unii. Za jego kadencji rozpoczęła się modernizacja stadionu. Wtedy to zamontowano pierwsze 5 tys. plastikowych siedzisk. Fakt, że przyczyniłem się politycznie do przegrania przez niego wyborów w 1998 był moim wielkim błędem. Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie, to to, że myślałem, że Tomasz Maleszy będzie pomagał klubowi mocniej niż Szczucki. Tu nie myliłem się, z tą poprawką, że Maleszy rzucił milionami dopiero wtedy, gdy mnie już w klubie nie było, a ten stał się czyjąś prywatną własnością. Ale o przyczynach tej „miłości” później.
Sezon 1995 zapamiętałem też przez tłumiki. Kiedy wydawało się, że wszystko jest dopięte, tuż przed inauguracją PZM wymyślił wymianę tłumików. Musieliśmy znaleźć z dnia na dzień 8 tys. zł na kupno nowych. Od tego też momentu zacząłem przyglądać się temu tworowi pod nazwą Polski Związek Motorowy.
Druga Liga liczyła 12 zespołów. Pretendentów do awansu było czterech: Gniezno, Grudziądz, Zielona Góra i my. Trzeba było zająć pierwsze lub drugie miejsce. Zasada taktyczna awansu była prosta. Nie stracić punktów u siebie. Wygrać wszystkie mecze wyjazdowe poza trójką rywali bezpośrednich, a z Gnieznem, Grudziądzem i Zieloną Górą mieć dodatnie bilanse dwumeczów. Nam się to nie udało. Straciliśmy jeden punkt u siebie, remisując z Zieloną Górą. W Gnieźnie i Zielonej Górze prowadziliśmy po 13 biegach i oby dwa mecze przegraliśmy dwoma punktami. To spotkanie z Zieloną Górą w Lesznie będę pamiętał długo. Było cały czas na styku. Pech zaczął się defektem w biegu młodzieżowym w sytuacji wyraźnego prowadzenia 5:1 pary Baliński - Skórnicki. Tu pecha miał Adam. W piętnastym biegu przy prowadzeniu 4: 2 (dającemu nam zwycięstw) pecha miał jadący na 3 pozycji Damian. Reprezentujący Falubaz Rif Sartgariejew widząc, że nie dogoni Romana Jankowskiego, na wyjściu z drugiego łuku, przytrzymał motocykl, tak, że niedoświadczony wtedy junior musiał w niego wjechać. Podstęp się udał. Sędzia dał się nabrać i wykluczył Damiana. W powtórce Roman nie utrzymał prowadzenia i mecz zakończył się remisem. Ten stracony punkt zawsze mi ciążył. Postawiłem sobie, że co by nie było, nigdy więcej Zielona Góra nie zdobędzie punktu na Stadionie Alfreda Smoczka. Tak też było do mojego odejścia. Na awans była jeszcze szansa. Trzeba był wygrać ostatni mecz w Grudziądzu...