W nadchodzącym sezonie będzie pełnił pan funkcję konsultanta w drugoligowej Unii Tarnów. Na czym dokładnie będzie polegała pańska rola?
Marek Cieślak: Będę służył pomocą. Będę do dyspozycji trenera, zawodników, działaczy w klubie. Każdy, kto będzie chciał przedyskutować ze mną jakąś kwestię czy to dotyczącą toru, jazdy, czy budowania składu to ja jestem do dyspozycji. Jako konsultant, nie będę osobą najważniejszą, ale ta rola mi odpowiada i tym będę się zajmował w nadchodzącym sezonie.
Jakie są zatem cele sportowe Unii Tarnów na nadchodzący sezon?
Unia Tarnów przeżywała ostatnio wielki kryzys i nie wiadomo czy już z niego wyszła. Są nowi ludzie w klubie. Drużyna została ułożona w taki sposób, na jaki pozwalał budżet. Bogato nie jest. 80% zawodników to są Ci, którzy chcą się odbudować w nadchodzących rozgrywkach. Będę starał się z nich wyciągnąć jak najwięcej. Na pewno nikt nie myśli o awansie, bo to jeszcze nie ten czas. Trzeba jednak tak przygotować struktury klubu pod względem organizacyjnym i finansowym, aby za rok zrealizować konkretny cel, czyli awans do EWINNER 1. Ligi Żużlowej. W tym sezonie będziemy chcieli, żeby drużyna osiągała dobre wyniki, dlatego trzeba przygotować chłopaków jak najlepiej tylko się da, ale bez większych obciążeń, dzięki czemu zawodnicy mogą jeździć fajnie i sprawić kilka niespodzianek.
W sezonie 2022 będzie pan również pełnił funkcje eksperta w CANAL+. Jak pan odnajduje się w tej roli?
Już to robiłem w przeszłości wiele razy, może nie w takim wymiarze jak to będzie teraz, ale pełniłem rolę eksperta i bardzo to lubię, a jak się odnajduje, to niech oceniają widzowie, bo mi trudno jest siebie samego oceniać. Skoro jednak CANAL+ złożył mi propozycję, a szef żużla Marcin Majewski namawiał mnie do tego już od 2 lat, to jednak jakieś plusy można wyciągnąć z mojego gadania.
Czy utworzenie U-24 Ekstraliga pomoże rozwinąć się młodym żużlowcom?
Szkoda, że większość drużyn zatrudniła chłopaków w wieku 22-23 lat, którzy są już de facto po karierze juniorskiej i za wiele nie pokazali. Z drugiej strony, trudno jednak znaleźć samych dobrze rokujących chłopaków w wieku 15-16 lat. Zobaczymy jak to będzie wyglądało w praktyce. Mam nadzieję, że kilka talentów poprzez te rozgrywki się ujawni.
Co sądzi pan o zmianie formuły play-off?
Obecna formuła zabiera kibicom trochę emocji z fajną walką o czwórkę, którą obserwowaliśmy w ostatnich latach do ostatniej kolejki. Ten system obowiązywał już w przeszłości (w latach 2007-2011, przyp. red.), kiedy do półfinałów awans uzyskiwał lucky looser. Więcej jednak na ten temat będziemy mogli powiedzieć po sezonie, jak to się sprawdzi w rzeczywistości.
W 2023 roku FIM Speedway of Nations ma zastąpić sprawdzony Drużynowy Puchar Świata. Czy uważa pan to za dobrą decyzję?
Zawsze byłem zwolennikiem Drużynowego Pucharu Świata, więc bardzo dobrze, że ten format przywrócono. W FIM Speedway of Nations może i było więcej emocji, bo trzeba było awansować do biegu barażowego lub bezpośrednio do finału, ale kilka razy dominowaliśmy w rywalizacji przez 2 dni, a w biegach finałowych mieliśmy pecha i koniec końców tytuł zdobywali rywale.
Nie sposób zliczyć wszystkich medali i sukcesów jakie osiągnął pan jako trener. Czy któryś z nich jest dla pana szczególny?
Z każdym sukcesem wiążę się jakaś ciekawa historia. Bardzo cenne było zwycięstwo w World Games (w 2017 roku we Wrocławiu, przyp. red.). Ważne były też złote medale w DMŚJ, bo trzeba przyznać otwarcie, że wtedy była większa konkurencja niż dzisiaj, kiedy mamy zdecydowanie bardziej klasowych młodzieżowców od reszty. W pamięci utkwiło mi zwycięstwo w DMŚJ w 2008 roku w Holsted. Pojechaliśmy wtedy drużyną trochę na stracenie, a udało się wygrać. W reprezentacji Australii wówczas jako junior jeździł wtedy choćby Chris Holder. Finał DPŚ w Lesznie też był pamiętny, kiedy po ulewie przegrywaliśmy, a o tytule zadecydował ostatni bieg. Było tych pamiętnych zawodów wiele. Każdy miał swoją dramaturgię. Nawet finał DPŚ w 2013 roku w Pradze bez Tomasza Golloba też taki był, kiedy pojechaliśmy w dość mocno testowym składzie, a też triumfowaliśmy.
Skąd u pana pasja do kolarstwa?
Zawsze lubiłem kolarstwo. Wcześniej jako kibic. Po zakończeniu kariery miałem problem z kolanami. Usunięto mi łękotkę. Problemem były wiązadła krzyżowe. Groziła mi ich rekonstrukcja. Lekarze kazali mi wzmocnić mięśnie. Mówili, aby jeździć na rowerze stacjonarnym. Ja mówię „po co?”, to lepiej kupię sobie normalny rower. Tak się w to wciągnąłem, że nie musiałem przejść żadnej operacji. Nie mam już żadnych „luzów” w nodze. Mieszkam też w takim regionie, że nie ma w Polsce lepszych miejsc do jazdy na rowerze niż Jura Krakowsko-Częstochowska. Mam 72 lata i codziennie jeżdżę po 70-80 km. Nawet kiedyś Greg Hancock spróbował ze mną jazdy i był zaskoczony moim tempem. Mam jednak bardzo dobrych sponsorów, którzy zaopatrują mnie w sprzęt, na którym mogę jeździć o każdej porze roku, co pozwala mi być cały czas sprawnym i chcę mi się żyć. Nie wyobrażam sobie, żebym tylko rano poszedł po gazetę i resztę dnia siedział i nic nie robił. Człowiek musi być w ruchu.